piątek, 18 listopada 2016

Zawieszenie, zawieszenie i zawieszenie...

Jak widać, po wakacjach nie wstawiłam rozdziału. Przyczyna? Zapomniałam i nie miałam chęci na dalsze pisanie. Teraz kolejny raz przypomniałam sobie o tymże blogu i w końcu postanowiłam napisać post o zawieszeniu. Kiedy to przejdzie? Nie wiadomo. Możliwe nawet, że nic nie wstawię dopóki nie skończę całego ff by mieć pewność, że sytuacja się nie powtórzy.
 Żegnam.

środa, 6 lipca 2016

Wakacje!

Witam, witam! Po zakończeniu roku szkolnego zapomniałam napisać więc piszę teraz. Oczywistości oczywistością są wakacje, a moja informacja dotyczy tego iż rozdziały nie będą się pojawiać ponieważ np. jestem na wyjeździe, przyjeżdża kuzynka, jest jakiś konwent etc. Tak więc tyle mam do powiedzenia + Ktoś coś na Polcon? W piątek oraz sobotę będę Mettatonem z Undertale, a w niedzielę Papyrusem z Mahoutale.
 Tak więc miłych wakacji życzę!

środa, 8 czerwca 2016

Rozdział 6

ROZDZIAŁ 6: Ślady
*PERSPEKTYWA SAM*
Zaczyna mnie zastanawiać kilka rzeczy. Jedną z nich jest to kto rzucił w Dana tym kolcem i dlaczego. Skąd u nas ten zmiennokształtny mutant. I czemu ostatnio nie widuję Pietra skoro nie ma żadnych misji. Coś jest nie tak. Serio. Chcę to szybko sprawdzić. Ale najpierw muszę mieć kogoś do pomocy. Już nawet wiem kogo wezmę.
- Cześć... - mówię do Dana. Wydaje się taki wykończony.
- Cześć, chciałem cię widzieć i coś omówić. Czy ty... też widzisz, że coś jest nie tak? - poczułam się jakby czytał mi w myślach. Może tak jest. Nie wiem.
- Właśnie miałam ci to opowiedzieć, w ogóle skąd ten kolec skoro Sentinele ich nie posiadają? W ogóle skąd on jest prawdziwy? I jeszcze Pietro. Nie ma go cały czas, a przecież nie ma już żadnych misji i chyba ta dziewczyna Rouge też nie wróciła.
- Racja, ktoś musi to zbadać. - powiedział lekko przyciszonym głosem i zakaszlał.
- Wiem. Ale niestety reszta nie uwierzy. Musimy sami to sprawdzić. Choć pewnie Logan coś zauważył. Na pewno.
 Zastanowił się i kiwnął głową. Nagle drzwi się otworzyły, a w nich pokazał się Wolverine.
- Czy ty... nas podsłuchiwałeś? - spytał Dan mierząc Wolverine`a wzrokiem.
- Jeśli stanie za ścianą i słuchanie co mówicie bo nie ma nic ciekawszego do roboty nazywa się podsłuchiwaniem w XXI w. to tak, podsłuchiwałem was. - odpowiedział patrząc prosto na mnie.
- Logan, to nie czas na żarty, tutaj naprawdę coś się dzieje. - powiedziałam.
- Wiem, zauważyłem, jak powiedziałem to Scottowi to powiedział, że jestem stary i mam zwidy.
Myślałam, że Logana każdy słucha. Przecież jest najbliższy Xavierowi, wpadał w nie jedne bagno gdzie to on miał rację i przecież nie jest jeszcze aż tak stary. Choć podobno urodził się dwa wieki temu. Ale i tak. On się zna najlepiej zaraz po Xavierze.
- Ale jak to? Dlaczego ci nie uwierzył? - spytał zrezygnowany Dan.
- Sam nie wiem, ale jak widać trzeba zebrać własną drużynę.
Własna drużyna. Nasza własna drużyna. Kilka razy już słyszałam jak X-Meni ratują świat i w ogóle, ale nie myślałam, że sama tak szybko będę w jakieś drużynie. I to jeszcze jakbym to ja zapoczątkowała. Bo w sumie odkąd się pojawiłam dzieją się podobno dziwne rzeczy. Już to sobie wyobrażam. Nasze misje. Jak walczymy z Weapon X, Bractwem Mutantów, albo i samym Thanosem u boku Avengers. A na samym czele jakiś najwspanialszy mutant, który wie co i jak, poprowadzi drużynę do zwycięstwa i zawsze będzie nam pomagał i nigdy się nie podda. To byłoby wspaniałe. Po prostu idealne. Ale tak szybko to wszystko się nie stanie. Najpierw trzeba rozwiązać tą sprawę.
Nagle ściana obok wali się na nas, słyszę krzyki. Ktoś nas atakuje. Tylko, że kto?
- Wolverine! Storm! Jean! Ktokolwiek! Pomocy! - to chyba Camil. O Boże. Camil. Coś mu się stało. Bez namysłu wybiegam z sali, nie oglądam się czy Logan biegnie za mną czy został z Danem. Po drodze widzę, że uczniowie są napastowani, a już wyszkoleni X-Meni im pomagają. Nie mam czasu.
- Camil! Gdzie jesteś!? - wrzeszczę i oglądam się na wszystkie strony. W końcu go zauważam. Pod stertą tynku i gruzu. Boże. Co się tu dzieje?!
- Jezu, Camil. O Boże, kto to zrobił, co się stało? - jestem roztrzęsiona. Niedawno przyjechałam, a już są ataki na szkołę. Camil nic nie może powiedzieć, dusi się tynkiem. Zaczynam go odkopywać z tego gruzu, wyciągam i biegnę z nim z powrotem do Dana. Nie zostawię go samego. Choć w sumie nie jest sam. Ale i to go nie zostawię.
Akurat go spotykam po drodze. Wolverine pcha go na wózku. Biegniemy we czwórkę w stronę wyjścia. Jest nas za mało by pokonać napastnika poza tym jesteśmy tylko uczniami, a nauczycieli jest mniej. Nie dalibyśmy im rady. Wybiegamy z budynku prosto do lasu. Oglądam się za siebie. Cała szkoła stoi w płomieniach, mutanci są atakowani, niektórzy są podpalani, próbują walczyć. W oczach zbierają mi się łzy. Nie wytrzymuję i jakieś 4 metry dalej upadam i wybucham płaczem. Chłopacy nic nie mówią tylko patrzą się na szkołę.
- Dlaczego do cholery?! Co takiego jest w nas, że większość nas nienawidzi!? - wrzeszczę na całe gardło. Mam dość. Gdzie tylko trafiałam zawsze mutanci dostawali po łbie. Tym razem głowy są ścinane.
- Nie krzycz tak - powiedział Wolverine. - Musimy poszukać Xaviera i reszty nauczycieli, to najważniejsze. Potem musimy posprawdzać o co chodzi z tym zamachem i...
- Nie - odezwał się Dan. - Nie będziemy nikogo szukać, niczego sprawdzać ani nikogo atakować. Prawie mnie zabito na treningu i nikt nie zareagował! Co z tego, że jestem nowy, ale czy w tej szkole nie chodziło o to by zapewnić mutantom schronienie? Jak widać nie jest tu idealnie jak mówili. - zrobił pauzę. Trochę się zmęczył bo dyszy.
- Nic już nie mów, wiemy o co ci chodzi, tylko się zmęczysz - mówię zanim on zaczyna znowu.
Siedzimy przez chwilę w ciszy. Po chwili pojawia się Severus tylko, że jest... cały niebiesko-granatowy i jego skóra przypomina łuski. Za nim idzie chyba Luke.
- Severus, co ci się stało? - pytam.
- Tak normalnie wyglądam, nigdy nie widziałaś zmiennokształtnego mutanta? - widać, że jest zirytowany.
- Nie, nie widziałam bo zamiast ugananiem się za innymi mutantami skupiałam się na przetrwaniu - warknęłam do niego. Zdenerwował mnie.
- Przetrwanie... takich jak ja przetrwanie też obchodzi, a ty...
- Zamknijcie się oboje albo wystawię was jak na tacy tamtym w szkole - syknął Wolverine i pokazał, że mamy iść.

                             ******
Zapadła już noc. Jestem strasznie zmęczona, ale pewnie nie doszliśmy nawet do połowy lasu. W ogóle gdzie my idziemy?
- Wolverine... - zaczęłam.
- Nie teraz Samanta, lepiej zróbmy sobie postój na noc. Ja wezmę pierwszą wartę. Śpij.
Nie musiał mi więcej powtarzać. Wygodnie się ułożyłam pod najbliższym drzewem jak reszta i zasnęłam w sekundę.
                            ******
- Samanta - zbudził mnie łagodny głos Dana. - Samanta, obudź się, szybko - popatrzyłam na niego w pół śnie. - Muszę ci coś pokazać - oznajmił i się uśmiechnął. Wstałam, a on zaczął biec więc pobiegłam za nim.
- Dan! - szepnęłam trochę za głośno - Dan, zaczekaj! - nie nadążałam za nim, a to on był ranny. W końcu stanął. - Co takiego chciałeś mi pokazać? - spytałam. Położył palec na usta i wskazał na dziurę lśniącą jakimś dziwnym blaskiem. Tam coś jest. - Co to takiego? - pytam.
- To smocze jajo. Znaczy tak mi się zdaje. W sumie smoki widziałem tylko na jednej planecie gdy Fury zabierał mnie na trening i jajo było bardzo podobne... - uśmiechnął się wpatrując błogo w dziwny okaz.
Zastanowiłam się przez chwilę. Skoro Dan widział już to jajo na jakieś planecie to może ktoś z niej nas zaatakował.
- Co to była za planeta? - spytałam.
- Nie pamiętam. Dawno tam byłem... - odpowiedział patrząc na mnie.
- Ale pomyśl, skoro jest tutaj jajo podobne do tego z jakieś tam planety, na której byłeś to może dowiedzieli się o mutantach i nas zaatakowali - nie chciałam czekać by mu to powiedzieć, musiał wiedzieć.
- Możesz mieć rację. Musimy powiedzieć reszcie - odpowiedział i zaczęliśmy iść w stronę obozowiska.

środa, 25 maja 2016

Rozdział 5

ROZDZIAŁ 5:Fanatyk fantastyki w akcji
 *PERSPEKTYWA DANA*
Czuję się tu dziwnie. Jest to szkoła dla osób takich jak ja, ale dziwnie się tu czuję. Wszyscy są tacy... różni. W mojej poprzedniej 'normalnej' szkole nosiliśmy mundurki i wyglądaliśmy niemal identycznie. Tutaj wszyscy są różni w stosunku do stylu. W ręce miętolę stary mundurek i plecak z książkami i amuletami. Zastanawia mnie cały ten stosunek między T.A.R.C.Z.Ą. a X-Menami. Podobno są dobre. Mnie nie da się zamydlić oczu takimi bzdurami. Mój ojciec był w T.A.R.C.Z.Y. i mówił mi o tym jak tam jest. Niestety w jednej misji został postrzelony i trafiłem do domu dziecka. Tyle, że byłem też szkolony przez Nicka Fury`ego.
 Nagle podchodzi do mnie jakiś dzieciak. Trochę wyższy ode mnie, płomiennie włosy i drwiący uśmiech na ustach. No tak, w każdej szkole musi być frajer, który będzie się czymś przechwalać. Ten pewnie zacznie paplaninę o swojej mutacji.
 - Cześć, sztywniaku. Jestem Luke Drake. - przedstawił się.
 - Hej... Nie jestem 'sztywniak' tylko Dan McKee. - mówię z lekko ściszonym głosem. Nauczyłem się kilku rzeczy będąc w szkole. Jedną z nich jest żeby lepiej nie podskakiwać do tego typu osób.
 - Nie denerwuj się tak, nic ci nie zrobię. Dopóki mnie nie rozłościsz. - wypowiadając te słowa cicho się zaśmiał odsłaniając kły, a jego włosy zapłonęły.
 Nigdy nie lubiłem mutantów z jakimkolwiek żywiołem. Choć sam mam mutację żywiołów. Czasami wydaje mi się jakbym nienawidził samego siebie tylko z powodu mutacji. Idiotyczne.
 Luke lekko mnie szturchnął i wskazał na szkołę. Zrozumiałem, że ma mnie po niej oprowadzić. Zaczął iść w jej kierunku, a ja podążyłem za nim.
 - Przecież jesteś nowy i tak jak ja nie zna..
 - Zamknij się sztywniaku, trafiłem jakieś 2 dni wcześniej i wiem gdzie co jest, a ten idiota Scott zamiast się zajmować nowymi to biega sobie w tym lateksowym wdzianku po lesie.
 - Eee... Co? Kto to Scott?
 - Ah... Taki jeden gostek, dowodzi X-Menami, a my się na nich szkolimy, coś jak superbohaterowie, Avengers tyle, że... u nas wszyscy mają jakieś moce.
 Przypomniałem sobie Avengersów. Kiedyś ich spotkałem. A tak właściwie spotkałem tylko Starka i Steve`a. Byli nawet fajni. Ale w sumie to przez Starka mój ojciec zginął. Furry gadał tak jakby tylko czekał na taki moment. Wydaje mi się to chore. Ale oczywiście to nie moja sprawa. Zawsze jestem odstawiany na bok gdy chodzi o rodzinę.
 Luke rusza, a ja idę za nim. Mówi tylko jaka sala jest od czego. Jakby nie interesowało go to dokładnie. Może tak jest. Nie ważne. W końcu doprowadza mnie do pokoju dla nowych. On w nim też mieszka. Jest tutaj dość mało osób. I w sumie tylko 2 dziewczyny. Z tej grupki spotkałem jedynie jedną z dziewczyn, chłopaka-smoka i teraz Luke`a. Reszta jest mi obca.
 Siadam na łóżku obok tej dziewczyny bo reszta jest zajęta.
 - Hej, jestem Samanta, ale możesz mi mówić Sam - mówi do mnie. Wyciągnęła rękę. Wygląda zwyczajnie, jakby nie była mutantem... do cholery. Każdy tutaj jest mutantem, ale nie muszą tak wyglądać.
 - Jestem Dan McKee - przedstawiam się. Czemu użyłem nazwiska? Tutaj raczej nie będą potrzebne bo mamy swoje ksywki czy coś. W poprzedniej szkole mówiliśmy do siebie nazwiskami. Tutaj to nie jest potrzebne. W sumie nazwiska w ogóle nie są potrzebne. Znaczy tak mi się zdaje.
 - A pełne imię to Daniel? - pyta Samanta. Kiwam głową. Daniel... nie lubię swojego imienia dlatego zawsze używałem skrótu.
 Nagle drzwi się otwierają i widzę znajomą twarz.
 - Severus? - pytam się.
 - Dan! Jak miło cię widzieć! - Severus rzuca mi się na szyję. Przytulamy się tak przez kilka minut. Severus opiekował się mną gdy Furry mnie trenował. Nie wiedziałem, że jest mutantem.
 - Sev, to ty też jesteś mutantem?
 - Tak, tak... Opiekuję się nowymi. - wyszczerzył swoje jak zawsze białe zęby. - Ale ej, przyszedłem by zawołać was na obiad! - wstał i podszedł do drzwi. Ruszyliśmy wszyscy za nim.
        *******
Obiad był smaczny, ale nigdy nie przepadałem za mięsem. Jestem jakby weganem. Ale nie do końca. Teraz jest trening. Nareszcie spotykam Wolverine`a... To było moje marzenie odkąd o nim usłyszałem. Teraz mnie trenuje. Po prostu czuję, że wybuchnę ze szczęścia!
 - Daniel! Nie stój tak i nie wpatruj się w to co robię! - wrzeszczy. Otrząsam się i widzę, że Sentinele atakują innych. Biegnę w tamtą stronę. Jeszcze ognia nie próbowałem kontrolować. Ale wieje przynajmniej lekki wiatr. To jakoś dam radę. Zbieram wiatr w kulę i celuję w jednego z Sentineli. Z moich dłoni strzela tornado. Sentinel przez chwilę wiruje i po chwili zostaje z niego tylko proch.
 Nagle czuję przeszywający ból w prawęj ręce. Zauważam, że jest w niej kolec. Oglądam się. Dobra, to nie czas na zastanawianie się kto cię trafił, to jest trening. Biegnę jak najszybciej do Bobby`ego.
 - Hej, możesz mi trochę schłodzić tą rękę?
 - Jasne tylko uważaj bo jeśli będzie ci grozić odmrożenie to nie moja wina, do końca nie panuję nad mutacją.
 Czuję lekki chłód w ręce. Kolec tak zmarzł, że wypadł. Krwi nie ma. To dobry znak.
 - Dzięki. - mówię i wracam do Sentineli. Widzę, że Storm wywołała burzę. Trafiła w trzech. Zostało jeszcze dwóch. Znowu czuję ból tylko, że w klatce piersiowej. Czyżby... Nie, nie będę o tym myśleć. Biegnę dalej. Nagle przeszywa mnie wściekłość za te wszystkie lata, w których nie mogłem używać swojej mutacji w pełni. Zbieram ogień w sobie. I wystrzeliwuję go w Sentinele. Oba płoną. I się spaliły. Jest mi coraz słabiej i robi mi się ciemno przed oczami. Wszyscy w okół się zbierają. Ja pokonałem te maszyny. Ja...
       **********
Budzę się. Jestem na łóżku w pokoju. Coś mnie uciska w pierś. Podciągam koszulkę do góry. Mam lekko zakrwawiony bandaż.
 - Obudził się! - słyszę czyiś głos.
 Oglądam się i widzę Wolverine`a. On tutaj czekał... Przy mnie. Czekał aż się obudzę. Nie interesuje mnie ból. Czuję teraz jedynie radość.
 Podchodzą do mnie nowi. Co chwila pytają się co mi jest.
 - Ta, przeszyła go na wylot jakaś wielka igła, a ty się pytasz co mu jest! - mówi Luke.
 - No przepraszam, ale nie zauważyłam, że to był jakiś kolec, byłam zajęta zgaszeniem tych Sentineli! - to nie głos Samanty. Pewnie druga dziewczyna.
 - Jak one do cholery spaliły się na proch! Po za tym to była tylko pieprzona symulacja, więc nikomu nic by się nie stało!
 - A jemu jednak się stało!
 - Zamknąć się i dać mu spokój! - Wolverine zakańcza tą kłótnię. W końcu.
 Wszyscy patrzą na mnie. Nienawidzę gdy się na mnie ktoś patrzy. Jestem wtedy niespokojny.
 - Mamy wyjść? - z szeregu wychodzi Sam.
 - Tak...
 I wychodzą. Zostawiają mnie samego prócz Wolverine`a.
 - Ty też wyjdź, ale... zawołaj Samantę.
 Kiwa głową i wychodzi. Po chwili zjawia się Sam. Chcę by jedna osoba dotrzymała mi towarzystwa.

Rozdział 4

Witam, witam i przepraszam za brak wpisów, ale kompletnie o blogu zapomniałam+ już prawie koniec roku, był Pyrkon, teraz przygotowuję się na Wondercon, założyłam art bloga no i... jakoś mi wypadło, ale powracam! Z rozdziałami! Zapraszam do czytania~
-------------------------------------------------------------------
ROZDZIAŁ 4: Przepraszam, czy można włączyć klimatyzację?
  *PERSPEKTYWA CAMILA*
Szkoła dla mutantów jest wspaniała. Jestem tu od zaledwie 15 minut, ale wywarła na mnie wrażenie. Tak samo uczniowie. Przy nich nie muszę ukrywać swoich oczu, łusek, ogona i smoczych uszu. Jest tutaj idealnie. Ale drażni mnie drugi nowy. Przybyło nas trzech - ja, Dan i Luke. To Luke mie drażni. Uważa się za lepszego.
- Cześć. - z zamyślenia wyrywa mnie atrakcyjna blondynka. Nosi biały kostium. Niemal się mieni w porównaniu do poważnych, czarnych lateksowych strojów reszty. Jej włosy są spięte luźno w kok.
- Hej. - odpowiadam wpatrując się w jej strój. Bardzo różni się od reszty.
 Nagle zrobiło mi się cholernie gorąco. Nienawidzę ciepła. Szkoła jest przyjemna, ale mogliby tu wstawić klimatyzację... Możliwe, że tylko mi się tak wydaje ponieważ urodziłem się w Sztokholmie. Tam jest o wiele zimniej niż w Stanach Zjednoczonych.
- Chyba jesteś nowy... Jestem Emma Frost. - mówi i podaje do mnie rękę. Potrząsam nią.
- Miło mi, Camil. Czy tu zawsze jest tak gorąco? - odpowiadam i wachluję się ręką.
 Emma chichocze.
- Tutaj w ogóle nie jest gorąco. Może po prostu ci się tak wydawać bo... Po ubiorze widać, że pochodzisz ze Skandynawii.
- Uh, tak. Dokładniej ze Sztokholmu.
 Emma znowu się śmieje i proponuje mi oprowadzenie po szkole. Zgadzam się bez chwili zastanowienia.
      *****
- Jesteś ze Sztokholmu!? - Samanta wprost wrzeszczy. Rozbawiło mnie to tak mocno, że nie mogę złapać tchu i ciągle się śmieję.
- Tak! Jestem ze Sztokholmu! Z zimnych klimatów! - także wrzeszczę i dalej się śmieję. Samanta jest naprawdę zabawna choć początkowo się tak nie wydawało. Polubiłem ją.
- Ja jestem z Afryki. Dokładnie nie wiem z jakiego plemienia... I dziwne, że jestem biała. Przecież tam są sami czarnoskórzy.
- Racja. Trochę dziwne. - przyznałem. Zastanawiam się nad tym wszystkim. W szkole jest wiele mutantów, które przeszły to samo co Sam - zostały odtrącony od społeczeństwa i nie miały czasu chodzić do szkoły.
 Nagle poczułem czyjąć dłoń na ramieniu. Wrzasnąłem i się odwróciłem. To był Collosus. Teraz się śmiał.
- Hej! Smaugu! Czego się boisz? Że zabiorę ci twój majątek? - wprost wybuchł śmiechem ze swojego żartu. Także się zaśmiałem. Faktycznie byłem podobny do Smauga z powieści Tolkiena.
- Wybacz, po prostu jeszcze jestem oszołomiony całą tą szkołą.
- Nic się nie stało. Hm... Słyszałem, że lubisz jakieś słodkości i przyniosłeś kilka dla nas... Co to jest?
- Toffi. - odparłem z uśmiechem.
- Nie znoszę toffi. - mruknął Collosus robiąc kwaśną minę.
- To co? Następnym razem ma być miętus? - Sam wybuchła śmiechem. Nagle sobie coś uświadomiłem. To zabrzmiało jak dialog babci Weatrex i małej Esk z 'Równoumagicznienia'*.
 Wstałem i wyszłem. Chciałem poznać tego całego 'Rosomaka Wolverine`a'. Zastanawia mnie czemu wszyscy się go tak boją...
 Akurat na niego wpadłem. I znowu zrobiło mi się gorąco choć Bobby zamroził moją czapkę. Chyba lód się stopił. Wolverine był wysoki, barczysty, miał zadbany zarost, dziwną fryzurę, która mi przypominała rogi i nosił kostium z czarnego lateksu jak wszyscy inni X-Meni.
- Lepiej uważaj jak chodzisz. - powiedział i poszedł dalej. Na rękawach zauważyłem dziwne urządzenia. A więc tak. Miał szpony... Słyszałem, że robiono na nim eksperymenty w Weapon X. Teraz wierzę. Zastanawia mnie ile ma lat. Jakieś 30? Może 40? Podobno jest o wiele starszy. Znowu przez zamyślenie na kogoś wpadłem. To Luke. Uśmiecha się syderczo, a jego włosy wydają się płonąć. Lepiej żebym trzymał się od niego z daleka. Nienawidzę tego typu osób, a po za tym jest mi cholernie gorąco.
Wstałem i poszłem w stronę jadalni.
  *'Równoumagicznienie' jest jedną z ulubionych książek Camila

sobota, 19 marca 2016

Rozdział 3

Tak! Nareszcie wstawiam tu trzeci rozdział! Bez owijania w bawełnę zapraszam do czytania.
-------------------------------------------------------------------
ROZDZIAŁ 3:Jeden dupek za trzech czyli jak poznać swojego brata.
  *PERSPEKTYWA BOBBY`EGO*
Budzę się i widzę przed sobą jakiegoś chłopaka o czerwono-pomarańczowych włosach, opalonej cerze i drwiącym uśmiechu.
- Witaj pieprzony śpiochu, coś ci się śniło?
- Kim jesteś? I co robisz w moim pokoju, a dokładniej na moim łóżku? - pytam. Chłopak przewraca nogami i schodzi z łóżka siadając na krześle, które jest przy biurku, a spod jego dłoni tryska iskra.
- Bobby, jestem twoim bratem. Tego może nie wiedziałeś bo w sumie rozdzielili nas gdy byliśmy młodsi, ale... jestem twoim bratem. W sumie szukałem cię odkąd dowiedziałem się, że mam brata. W końcu wylądowałem na tej pieprzonej ulicy i jacyś szmaciarze chcieli mnie okraść i ni stąd, ni zowąd pojawił się Xavier ze swoją grupką herosów i mnie wybawił.
 Nie wiem co o tym myśleć. Mam brata? O którym istnieniu nawet nie miałem pojęcia? Naprawdę nie wiem co o tym myśleć.
- Chyba mnie z kimś pomyliłeś..ee... nie znam twojego imienia.
- Luke. Jestem Luke.
- Dobra, Luke. Raczej mnie z kimś pomyliłeś. Ja nie mogę mieć brata. To niemożliwe.
- Możliwe, gadzino jedna.
 Jest dość wredny. Może go zgaszę jak też będę pyskował.
- Zamknij paszczę, skurczybyku.
- O, baranek nie jest już taki potulny.
- Nigdy nie byłem.
- Czyżby? Ta dziewczyna mówiła coś innego... ta... jak jej tam było... Ah! Rouge.
 Spotkał Rouge? Jak to? Przecież ona jest na misji w Moskwie. Na razie milczę bo nie mam zamiaru się odzywać do niego. Nie chcę by uznał mnie za kogoś kim łatwo jest manipulować. Wstaję z łóżka i bez przygotowania się idę do stołówki.
       ******
Na stołówce siadam do stolika z Samantą. Polubiłem ją. Z powodu iż nie było mnie na treningu nowych wiem jedynie, że wywarła wrażenie na samym Loganie i Scoocie. Spróbuję wdać się z nią w rozmowę.
- Cześć. - mówię i się uśmiecham.
- Hej...eee... Bobby? Tak? Dobrze zapamiętałam? - spytała zakłopotana.
Roześmiałem się i odpowiedziałem, że tak. Także się uśmiechnęła. Jej zielone oczy ciągle się mieniły.
- Masz ładne oczy - powiedziałem wciąż się uśmiechając.
- Dziękuję. A pokażesz mi jakąś sztuczkę ze śniegiem? Uwielbiam zimę. - odparła opierając głowę o dłoń.
- Oczywiście. - z moich dłoni poleciały iskry śniegu. Lekko dmuchnąłem i śnieg posypał się nad głową Storm przez co na łysych bokach jej głowy mieniło się bielą.
 Samanta się roześmiała. Ja także wybuchłem śmiechem. Storm odwróciła się w naszą stronę, więc szybko wróciłem do posiłku. Rzuciłem przelotne spojrzenie w jej stronę. O nie, idzie w naszą stronę.
- Przepraszam cię, ale ty jesteś JEDYNYM mutantem w tej szkole zdolnym wytworzyć śnieg, więc mi powiedz kochany... co to jest to na mojej głowie? - odwróciłem się i zobaczyłem, że wskazuje na śnieg na jej głowie i w jej włosach. Zakryłem usta dłońmi żeby zdławić śmiech.
- Noo... śnieg. A co?
- A tylko ty jeden wytwarzasz w tej szkole śnieg. Myślałam, że już nie jesteś taki dziecinny, ale się myliłam. - powiedziała z rezygnacją.
- Tylko pokazywałem swoją mutację Samancie, która jest tu nowa. - wskazałem na dziewczynę, która się uśmiechnęła.
- Ah no tak, zupełnie o tobie zapomniałam. Ororo Munroe. - wyciągnęła rękę, a Samanta nią potrząsnęła.
 Nagle śnieg na głowie Storm zmienił się w wodę. Na drugim końcu stołówki zauważam Luke`a. Drażni mnie. Ale za to Samanta wpatruje się w niego z zachwytem. Jak ona może się nim tak ekscytować... Cholera. Nie mogę być zazdrosny.
- Cześć, Luke jesteś, a ty to...? - mówi do Samanty. Staram się opanować. Wdech i wydech, wdech i wydech...
- Samanta, miło mi. - uśmiecha się do niego. Na jej policzkach zauważam lekki rumieniec. Tego nie potrafię już wytrzymać.
  Mruga do niej porozumiewawczo, a ona idzie z nim do stolika obok zostawiając mnie samego ze Storm.
- Ale cię dziewczyna olała. - skomentowała.
- Nie mam ochoty na wredne docinki... - prawie, że położyłem sie na stoliku.
- Spokojnie, zmarzluchu. - lubiłem jak Storm tak na mnie mówiła. Zawsze mi to poprawiało humor.
 Oparłem głowę na dłoniach i się do niej uśmiechnąłem, a ona zrobiła swoją sztuczkę z pogodą i nad jego płomienną głową zapadał deszcz.
 Roześmiałem się. Storm mrugnęła do mnie. Uśmiechnąłem się do niej i cieszyłem zwycięstwem.
-------------------------------------------------------------------------------------------
Czyżbym chciała wprowadzić jakiś wątek miłosny? Tak. A czy to naprawdę będzie między Sam i Bobbym? Nie. Wprowadziłam ogólnie Luke`a jako brata Boby`ego kiedy zaczynałam to pisać(przypominam, że było to ok. rok temu) na prośbę mojego zmarłego przyjaciela... Tak więc oddaję mu hołd wstawiając to tu.

wtorek, 1 marca 2016

Rozdział 2

Dobra, dobra. Mówiłam, że posty będą co miesiąc, ale jednak trochę przyspieszę ten proces żeby was tu nie zanudzić jednym rozdziałem. Zapraszam do czytania!
-----------------------------------------------------------------------
ROZDZIAŁ 2:Cześć, jestem Wolverine
  *PERSPEKTYWA LOGANA*
 Ta nowa dziewczyna dziwnie się na mnie patrzy. Patrzy się jakbym był nienormalny. To drażni. Choć...Jest w niej coś interesującego. Wydaje się znajoma. Rany...Czuję się jak jakiś pedofil. Mam ponad 200 lat i przyglądam się jakieś młodej dziewczynie. Widać, że dzisiejsze czasy dają mi w kość.
- Cześć. - Mówi.
- Cześć. - Odpowiadam. Cyclop się na mnie patrzy jakby mnie kontrolował. Jakby miał ochronić tą dziewczynę przed moim atakiem. Zawsze tak się na mnie patrzy gdy jest ktoś nowy.
- Eh..Scott, możesz na chwilę iść ze mną na osobność?
- No dobra. - odpowiada mi i razem wstajemy od stołu, a dziewczyna zaczyna grzebać w jedzeniu.
- Więc... O co chodzi? - pyta się. Podnosi jedną brew do góry uświadamiając mi, że chce znać odpowiedź.
- Czy ty myślisz,że jestem jakąś maszyną do zabijania? To, że kiedyś byłem w Weapon X nie znaczy, że teraz znowu do tego wrócę. Nie skrzywdzę tej dziewczyny.
 Milczy. Czego ja się spodziewałem? Zawsze przemilcza takie sprawy. Odchodzę od niego i dosiadam się do stołu. Przez moment patrzę na dziewczynę. Po chwili wracam do jedzenia.
                   *******
- Logan! Postaraj się chociaż trochę!
 Sala treningowa jest dla mnie jak drugi dom. Mamy teraz ćwiczenia z nowymi. Między innymi z dziewczyną ze stołówki. Dowiedziałem się jedynie, że nazywa się Samanta Night, ma 17 lat i jest sierotą. Nie wiadomo skąd pochodzi, kim byli jej rodzice i tak właściwie jaką posiada mutację. Zaraz się tego dowiemy.
- Logan! Do cholery! - dopiero teraz zorientowałem się, że Ororo na mnie wrzeszczy ponieważ stoję przy aucie i palę cygaro.
- Zamknij się Storm i daj mi skończyć palić! - i właśnie w tym momencie Jenn zgasiła moje cygaro. - Dobra, dobra... - powiedziałem znudzony i wkroczyłem do akcji.
 Zauważam, że wieżowiec się zawala, a Strażnik złapał jednego nowego. Zaczynam biec w stronę Strażnika, wchodzę na jego rękę i odcinam mu dłoń dzięki czemu nowy może się uwolić. Patrzę znowu w stronę wieżowca. Zaraz się zawali. Biegnę jak najprędzej. Doganiam Samantę.
- Może to pora żeby użyć swoich sztuczek? - mówię z lekkim uśmiechem.
- Może. - też się uśmiecha.
 Biegniemy razem. Nagle budynek się zatrzymuje w powietrzu, a Samanta znika mi z pola widzenia i po chwili pojawia się obok budynku. Z jej rąk wyrastają kolce i rozcina wielki budynek na kawałki.
 Symulacja się kończy.
-----------------------------
Trochę krótszy bo nie bardzo potrafię się dostosować do punktu widzenia Logana.