środa, 25 maja 2016

Rozdział 5

ROZDZIAŁ 5:Fanatyk fantastyki w akcji
 *PERSPEKTYWA DANA*
Czuję się tu dziwnie. Jest to szkoła dla osób takich jak ja, ale dziwnie się tu czuję. Wszyscy są tacy... różni. W mojej poprzedniej 'normalnej' szkole nosiliśmy mundurki i wyglądaliśmy niemal identycznie. Tutaj wszyscy są różni w stosunku do stylu. W ręce miętolę stary mundurek i plecak z książkami i amuletami. Zastanawia mnie cały ten stosunek między T.A.R.C.Z.Ą. a X-Menami. Podobno są dobre. Mnie nie da się zamydlić oczu takimi bzdurami. Mój ojciec był w T.A.R.C.Z.Y. i mówił mi o tym jak tam jest. Niestety w jednej misji został postrzelony i trafiłem do domu dziecka. Tyle, że byłem też szkolony przez Nicka Fury`ego.
 Nagle podchodzi do mnie jakiś dzieciak. Trochę wyższy ode mnie, płomiennie włosy i drwiący uśmiech na ustach. No tak, w każdej szkole musi być frajer, który będzie się czymś przechwalać. Ten pewnie zacznie paplaninę o swojej mutacji.
 - Cześć, sztywniaku. Jestem Luke Drake. - przedstawił się.
 - Hej... Nie jestem 'sztywniak' tylko Dan McKee. - mówię z lekko ściszonym głosem. Nauczyłem się kilku rzeczy będąc w szkole. Jedną z nich jest żeby lepiej nie podskakiwać do tego typu osób.
 - Nie denerwuj się tak, nic ci nie zrobię. Dopóki mnie nie rozłościsz. - wypowiadając te słowa cicho się zaśmiał odsłaniając kły, a jego włosy zapłonęły.
 Nigdy nie lubiłem mutantów z jakimkolwiek żywiołem. Choć sam mam mutację żywiołów. Czasami wydaje mi się jakbym nienawidził samego siebie tylko z powodu mutacji. Idiotyczne.
 Luke lekko mnie szturchnął i wskazał na szkołę. Zrozumiałem, że ma mnie po niej oprowadzić. Zaczął iść w jej kierunku, a ja podążyłem za nim.
 - Przecież jesteś nowy i tak jak ja nie zna..
 - Zamknij się sztywniaku, trafiłem jakieś 2 dni wcześniej i wiem gdzie co jest, a ten idiota Scott zamiast się zajmować nowymi to biega sobie w tym lateksowym wdzianku po lesie.
 - Eee... Co? Kto to Scott?
 - Ah... Taki jeden gostek, dowodzi X-Menami, a my się na nich szkolimy, coś jak superbohaterowie, Avengers tyle, że... u nas wszyscy mają jakieś moce.
 Przypomniałem sobie Avengersów. Kiedyś ich spotkałem. A tak właściwie spotkałem tylko Starka i Steve`a. Byli nawet fajni. Ale w sumie to przez Starka mój ojciec zginął. Furry gadał tak jakby tylko czekał na taki moment. Wydaje mi się to chore. Ale oczywiście to nie moja sprawa. Zawsze jestem odstawiany na bok gdy chodzi o rodzinę.
 Luke rusza, a ja idę za nim. Mówi tylko jaka sala jest od czego. Jakby nie interesowało go to dokładnie. Może tak jest. Nie ważne. W końcu doprowadza mnie do pokoju dla nowych. On w nim też mieszka. Jest tutaj dość mało osób. I w sumie tylko 2 dziewczyny. Z tej grupki spotkałem jedynie jedną z dziewczyn, chłopaka-smoka i teraz Luke`a. Reszta jest mi obca.
 Siadam na łóżku obok tej dziewczyny bo reszta jest zajęta.
 - Hej, jestem Samanta, ale możesz mi mówić Sam - mówi do mnie. Wyciągnęła rękę. Wygląda zwyczajnie, jakby nie była mutantem... do cholery. Każdy tutaj jest mutantem, ale nie muszą tak wyglądać.
 - Jestem Dan McKee - przedstawiam się. Czemu użyłem nazwiska? Tutaj raczej nie będą potrzebne bo mamy swoje ksywki czy coś. W poprzedniej szkole mówiliśmy do siebie nazwiskami. Tutaj to nie jest potrzebne. W sumie nazwiska w ogóle nie są potrzebne. Znaczy tak mi się zdaje.
 - A pełne imię to Daniel? - pyta Samanta. Kiwam głową. Daniel... nie lubię swojego imienia dlatego zawsze używałem skrótu.
 Nagle drzwi się otwierają i widzę znajomą twarz.
 - Severus? - pytam się.
 - Dan! Jak miło cię widzieć! - Severus rzuca mi się na szyję. Przytulamy się tak przez kilka minut. Severus opiekował się mną gdy Furry mnie trenował. Nie wiedziałem, że jest mutantem.
 - Sev, to ty też jesteś mutantem?
 - Tak, tak... Opiekuję się nowymi. - wyszczerzył swoje jak zawsze białe zęby. - Ale ej, przyszedłem by zawołać was na obiad! - wstał i podszedł do drzwi. Ruszyliśmy wszyscy za nim.
        *******
Obiad był smaczny, ale nigdy nie przepadałem za mięsem. Jestem jakby weganem. Ale nie do końca. Teraz jest trening. Nareszcie spotykam Wolverine`a... To było moje marzenie odkąd o nim usłyszałem. Teraz mnie trenuje. Po prostu czuję, że wybuchnę ze szczęścia!
 - Daniel! Nie stój tak i nie wpatruj się w to co robię! - wrzeszczy. Otrząsam się i widzę, że Sentinele atakują innych. Biegnę w tamtą stronę. Jeszcze ognia nie próbowałem kontrolować. Ale wieje przynajmniej lekki wiatr. To jakoś dam radę. Zbieram wiatr w kulę i celuję w jednego z Sentineli. Z moich dłoni strzela tornado. Sentinel przez chwilę wiruje i po chwili zostaje z niego tylko proch.
 Nagle czuję przeszywający ból w prawęj ręce. Zauważam, że jest w niej kolec. Oglądam się. Dobra, to nie czas na zastanawianie się kto cię trafił, to jest trening. Biegnę jak najszybciej do Bobby`ego.
 - Hej, możesz mi trochę schłodzić tą rękę?
 - Jasne tylko uważaj bo jeśli będzie ci grozić odmrożenie to nie moja wina, do końca nie panuję nad mutacją.
 Czuję lekki chłód w ręce. Kolec tak zmarzł, że wypadł. Krwi nie ma. To dobry znak.
 - Dzięki. - mówię i wracam do Sentineli. Widzę, że Storm wywołała burzę. Trafiła w trzech. Zostało jeszcze dwóch. Znowu czuję ból tylko, że w klatce piersiowej. Czyżby... Nie, nie będę o tym myśleć. Biegnę dalej. Nagle przeszywa mnie wściekłość za te wszystkie lata, w których nie mogłem używać swojej mutacji w pełni. Zbieram ogień w sobie. I wystrzeliwuję go w Sentinele. Oba płoną. I się spaliły. Jest mi coraz słabiej i robi mi się ciemno przed oczami. Wszyscy w okół się zbierają. Ja pokonałem te maszyny. Ja...
       **********
Budzę się. Jestem na łóżku w pokoju. Coś mnie uciska w pierś. Podciągam koszulkę do góry. Mam lekko zakrwawiony bandaż.
 - Obudził się! - słyszę czyiś głos.
 Oglądam się i widzę Wolverine`a. On tutaj czekał... Przy mnie. Czekał aż się obudzę. Nie interesuje mnie ból. Czuję teraz jedynie radość.
 Podchodzą do mnie nowi. Co chwila pytają się co mi jest.
 - Ta, przeszyła go na wylot jakaś wielka igła, a ty się pytasz co mu jest! - mówi Luke.
 - No przepraszam, ale nie zauważyłam, że to był jakiś kolec, byłam zajęta zgaszeniem tych Sentineli! - to nie głos Samanty. Pewnie druga dziewczyna.
 - Jak one do cholery spaliły się na proch! Po za tym to była tylko pieprzona symulacja, więc nikomu nic by się nie stało!
 - A jemu jednak się stało!
 - Zamknąć się i dać mu spokój! - Wolverine zakańcza tą kłótnię. W końcu.
 Wszyscy patrzą na mnie. Nienawidzę gdy się na mnie ktoś patrzy. Jestem wtedy niespokojny.
 - Mamy wyjść? - z szeregu wychodzi Sam.
 - Tak...
 I wychodzą. Zostawiają mnie samego prócz Wolverine`a.
 - Ty też wyjdź, ale... zawołaj Samantę.
 Kiwa głową i wychodzi. Po chwili zjawia się Sam. Chcę by jedna osoba dotrzymała mi towarzystwa.

1 komentarz:

  1. Super rozdział. Mega wciąga. Czekam na szósty rozdział :*
    Zapraszam również do mnie(początkującej bloggerki):
    http://dominikaano.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń